Jest taka Ewangelia opowiadająca o spotkaniu Jezusa z bogatym młodzieńcem (Mt 19,16–22). Jego bogactwo, jak zaznacza autor biblijny, to „wiele posiadłości”, czyli prawdopodobnie jakiś znaczny majątek. Choć w kontekście samej rozmowy równie dobrze mogłoby oznaczać zaawansowany rozwój duchowy. Wtedy dialog z Jezusem nabrałby charakteru wielowymiarowego.
Młodzieniec zaczyna od pytania, co robić, by osiągnąć życie wieczne, a kiedy słyszy, że trzeba przestrzegać przykazań, mówi, że do tego się już stosuje i zastanawia się, czego jeszcze mu brakuje. Nie wiemy, czy mówiąc to, uznaje przestrzeganie dekalogu za niewystarczające. Czy może czuje, że jest jeszcze coś więcej ponad nimi. A może zwyczajnie chce zaimponować Jezusowi, że potrafi żyć tak, jak Pan Bóg przykazał. Tego się tylko domyślamy. Znamy natomiast odpowiedź Jezusa, która przenosi całość rozmowy na inny poziom. Bo jak pamiętamy, jeśli pytający chce iść drogą doskonałości, powinien sprzedać wszystko, co ma, i rozdać ubogim. I to się okazuje dla niego wyzwaniem nie do zrealizowania, wywołuje jego smutek i ostatecznie powoduje, że młodzieniec się oddala i już nigdy nie pojawia się w Ewangelii. Dlaczego? Co zrobił nie tak? W końcu mamy do czynienia z człowiekiem, który powinien być dla nas wzorem. Jest prawy i szlachetny, poukładany i pobożny. A jednak…
Jak to powiedział kiedyś amerykański trapista Thomas Merton, całe życie możemy poświęcić na wspinaczkę po drabinie moralnego sukcesu, a gdy dojdziemy na najwyższy szczebel, orientujemy się, że jest ona oparta o niewłaściwą ścianę. Skąd się to bierze?
***
Czytaj dalej